Synoptycy mieli "nosa". Zdążyli w sam raz na zimę stulecia. Zima stulecia nadeszła jesienią 1962 roku. Pierwszy śnieg spadł 11 listopada, a 2 tygodnie później w Beskidach leżało już kilkanaście centymetrów białego puchu. Z początkiem grudnia zima trochę odpuściła, ale przed świętami uderzyła ze zdwojoną siłą.
"Pękają szyny", "Wielogodzinne spóźnienia pociągów", "Korki w portach" - donosił "Dziennik Zachodni" z 23 grudnia 1962 roku. Z każdym kolejnym dniem nasze miasta coraz głębiej tonęły w zwałach śniegu, a prasowe relacje coraz bardziej przypominały depesze nadsyłane z pola bitwy. Na pierwszej linii frontu znaleźli się kolejarze, kierowcy PKS-ów, korzystający z ich usług podróżni oraz pracownicy zakładów przemysłowych.
W połowie stycznia Dyrekcja Okręgowa Kolei Państwowych w Katowicach zaapelowała, aby do czasu poprawienia się sytuacji ograniczyć podróże i przejazdy kolejowe do "najniezbędniejszych potrzeb". Nie lepiej było na drogach - między Pyskowicami a Toszkiem karetka pogotowia przez 36 godzin czekała w zaspach na ratunek. Termometry pokazywały wówczas minus 23 stopnie Celsjusza!
Kuratorium oświaty dało "zielone światło" dla tymczasowego zamykania szkół, lecz w zamian za wolne od nauki starsi uczniowie mieli włączyć się do walki z zimą. Część pielęgniarek ze szpitala w Katowicach-Załężu nocowała w pracy, bo i tak nie miały szans, by wrócić do domu i ponownie stawić się o czasie na dyżur. Mróz sparaliżował nawet pracę hutniczych wielkich pieców, gdyż docierające tam surowce były zbyt zamrożone, aby można je było wykorzystać. Meteorolodzy ogłosili, że tyle śniegu nie było od 137 lat, a tak zimno nie było od Wiosny Ludów - zakomunikowali na początku lutego.
Hasło "obywatele do łopat" przewijało się przez łamy gazet jeszcze kilka tygodni. 19 lutego - jak można przeczytać w DZ - w samych tylko Katowicach na ulice wyszło ponad 12 tysięcy uzbrojonych w łopaty mieszkańców (w tym miesiącu pokrywa śnieżna w stolicy województwa sięgnęła 53 centymetrów - absolutny rekord ostatniego półwiecza). Tego samego dnia z Gliwic wywieziono 800 ciężarówek śniegu.
Jakby tego mało, pod sam koniec lutego, kiedy ludzie tęsknie wyglądali już ocieplenia, na Śląsk dotarła fala arktycznych mrozów - w ostatnią noc lutego termometry w Katowicach pokazały 29 stopni mrozu. U nas zresztą i tak było całkiem ciepło - na Podhalu temperatura spadła do 35 stopni poniżej zera, a w podrzeszowskich wioskach "pękła" granica minus 40 stopni Celsjusza.
Jesienią 1963 roku dziennikarze dopytywali synoptyków, czy aby nie grozi nam "powtórka z rozrywki", a premier Cyrankiewicz przypominał władzom wojewódzkim o przygotowaniu komunikacji na mrozy.
Jednak gdy w lutym 1964 roku sypnęło, to w okolicach Zwardonia, Żywca i Wisły zaległo półtora metra śniegu, a kolejarze do przebijania tuneli w zwałach białego puchu wykorzystywali miotacze ognia i silniki odrzutowe).
Ci, którzy w jesiennych płaszczach wyszli na sylwestrową zabawę Anno Domini 1978 mieli nazajutrz bardzo nietęgie miny. W ciągu kilku nocnych godzin całą Polskę skuły mrozy. Chodniki, którymi co dopiero płynęły strugi deszczu, zamieniły się w prawdziwe lodowiska.
Razem z mrozem wróciły też śnieżyce (pod względem intensywności opadów była to 3. zima ostatniego półwiecza). Prasa, która jeszcze przed świętami pytała "co z tą zimą", teraz apelowała do kierowców o pozostawienie swych samochodów w garażu i domagała się gaszenia neonów na katowickich ulicach, by w ten sposób odciążyć ledwo zipiące elektrownie. Standardowo stanęły pociągi, a kolejarze ruszyli do boju o odblokowanie węzła w Tarnowskich Górach, przez który szły transporty z węglem. Na łamy gazet trafili też poszkodowani przez zimę... roznosiciele mleka! "Podczas takiej aury pękające butelki należą do codziennych przypadków" - skarżyła się w "Dzienniku Zachodnim" pani obsługująca katowicką Superjednostkę.